środa, 24 kwietnia 2013

Le Jardin d'Acclimatation czyli jak przetrwać niedzielę i nie zwariować.

Jardin Paris 2013

"To taki nawet lepszy Disneyland" - tak podsumował wizytę w Jardin d'Acclimatation Syn, który ogrodem jest zachwycony. W rankingu niedzielnych wycieczek: 10 na 10, byliśmy dwa razy w ciągu miesiąca i na tym się pewnie nie skończy. W stosunku do Disneyland? Ciężko jest mi oba miejsca porównywać, bo to zupełnie inny kaliber. Ale jeśli miałabym wybierać to, w którym spędzę kolejną niedzielę to stawiam na Jardin d'Acclimatation.

Jardin Paris 2013

  
Warto do ogrodu pojechać pociągiem, który ma swoją stację przy Porte Maillot. Malutka ciuchcia przenosi nas nie tylko w przestrzeni ale też w czasie. Paryski ogród jest zawieszony między epokami. Trochę retro, bardzo francuski i klimatyczny. 
Pociąg zatrzymuje się na dworcu, wysiadamy i zaczyna się zabawa. Do dyspozycji dzieci są karuzele - jest prawdziwa "duża łańcuchowa", place zabaw, strzelnice, park linowy. Jest mini-zoo z kurami, kozami, niezydentyfikowanym przeze mnie bydłem, które jest pokazywane dzieciom jako krowa, ale chyba nią nie jest. W skład zwierzyńca wchodzi też niestety biedny niedźwiedź. I tak okazało się, że warszawskie smutne misie z Pragi nie są wyjątkiem w skali europejskiej. Między ścieżkami przechadzają się pawie i kaczki. Sielsko-anielsko.
Przy okazji wizyty można dzieciom pokazać jak rosną warzywa i gdzie mieszkają pszczoły. Zafundować przejażdżkę na kucyku-żywym lub takim z karuzeli. Te występują w wielu kombinacjach od wspomnianej "dużej łańcuchowej" poprzez chińskiego smoka, samoloty, po karuzele z filiżankami i biedronkami dla najmłodszych. Na pewno nie są tak imponujące jak kolejka Indiany Jonesa w parku Disneya, ale też nie czeka się do nich w godzinnych "ogonkach", które upodabniają Disneyland do polskich ulic z lat 80'. 
"Tylko napisz żeby dzieci nie szły do tego labiryntu" to podpowiada mi Felek. Rzeczywiście, najbardziej kontrowersyjną atrakcją jest szklany labirynt. Piekielne miejsce, z którego słychać tylko głuche uderzenia dzieciących czaszek o szyby, przerywane płaczem zagubionych w czeluściach maluchów. Zdecydowanie odradzam małym-szybkim osobnikom. Syn rozwalił nos i nabił sobie porządnego guza. Ja zresztą też, chociaż tak szybka jak on nie jestem. Podobnych wypadków widziałam kilka. Konstrukcja na pewno nie mieści się w żadnych unijnych normach bezpieczeństwa a stoi chyba tylko dlatego że francuzi większość tych norm mają w nosie.

Jardin Paris 2013

  
Na miejscu są małe cafeterie i restauracjie. Ceny w paryskiej normie, kawa, czekolada 1-2 euro, nawet przyzwoita. Nie jedliśmy nic poza watą cukrową więc na temat jakości posiłków nie mogę się wypowiadać. No a wata, ho ho 100% cukru i różowości, wiadomo-pyszna.
Po całej wizycie (ok. 4h) byliśmy wybujani, wybiegani, wykręceni i bardzo zadowoleni. Wszyscy.
I zdecydowanie mniej zmęczeni niż po Disneyu, na który trzeba przeznaczyć z dojazdem przynajmniej 12 h. i po który czułam się jakbym przekopała hektar łopatką do piasku-co nie znaczy, że nie było warto. 
Bilet do ogrodu kosztuje 3 euro (dzieci poniżej 3 roku życia nie płacą) bilet na poszczególne atrakcje 2,90 euro. Opłaca się kupić karnety. 
Dokładny cennik i opis na bardzo fajnej stronie ogrodu. Warto sprawdzać program imprez.
http://www.jardindacclimatation.fr/
Pamiętajcie o ogrodach - może kiedyś się tam spotkamy.
Jardin Paris 2013

czwartek, 11 kwietnia 2013

Fauna miejska.

Jardin d'Acclimatation mars 2013
Jardin d'Acclimatation mars 2013
Jardin d'Acclimatation mars 2013
Okazuje się że "smutne misie" nie występują wyłącznie w Warszawie.
 Jest to gatunek zamieszkujący także Paryż.
Drób i bydełko wygląda w Jardin na całkiem zadowolone z życia. Miś zdecydowanie nie.

Jardin d'Acclimatation mars 2013


czwartek, 4 kwietnia 2013

Kapela ze Wsi Warszawa a sprawa polska.


Francuskie radio słychać od świtu do zmierzchu. W moim domu. France Info, Inter, Arte - ważne, żeby było mało piosenek i dużo gadania. Dzisiaj słuchałam audycji poświęconej festiwalowi Eurofonik, który jutro rozpoczyna się w Nantes. Organizator obecny w studio dużo mówił o Kapeli ze Wsi Warszawa grającej w piątek koncert. Zaprezentował na antenie jedną z piosenek. Pani Redaktor prowadząca rozmowę  stwierdziła, że "śpiew" jest podobny do pieśni radzieckich.(!) Na szczęście przytomny Pan Organizator wszedł w temat głębiej. Nie o tym jednak.
Bardziej o tym, że po raz pierwszy usłyszałam cokolwiek o polskiej kulturze, pierwszy polski utwór, pierwsi artyści. Poza tym o Polakach słyszałam jeszcze dwa razy. Jedna audycja o Marie Curie, fizyczce francuskiej urodzonej w Polsce (za Wikipedią) i druga o polskim hydrauliku zazwyczaj urodzonym w Polsce (chociaż niekoniecznie, gdyż stał się on synonimem wszystkich emigrantów "zabierających pracę").
Poza tym cisza. Albo o kulturze polskiej się nie mówi w ogóle albo ja nie mam szczęścia i zawsze trafiam na wywiady z poetami egipskimi.
Przyczyn nie mam zamiaru się doszukiwać. Może to jakość, może słaba promocja, a może tacy jesteśmy dla francuzów "trochę biedni radzieccy". Nie wiem.



Kapela ze Wsi Warszawa - "Ej ty, gburski synie" // Warsaw Village Band